Samoopalający mus - pianka do twarzy i ciała Lirene. Recenzja.
23
bronze collection
,
kommo
,
kommokasia
,
lirene
,
samoopalacz
,
samoopalający mus - pianka
,
self - tannin face and body mousse
,
swiat kommo
,
szczecin
Mamy już za sobą ostatni dzień szkoły a zarazem początek wakacji i z tym właśnie wydarzeniem zawsze kojarzył mi się początek prawdziwego lata. Z latem z kolei kojarzy się nieodłącznie słońce a co za nim idzie - opalenizna.
Jestem osobą z bardzo jasną, bladą karnacją. Mam tryliony piegów i trudno opalającą się skórę. Po kilku poparzeniach, których nabawiłam się w ostatnich latach zrezygnowałam z tego przywileju i pogodziłam się dla swojego zdrowia i bezpieczeństwa, że typowe opalanie nie jest dla mnie. Nie unikam maniakalnie słońca ale nie znoszę leżeć plackiem pod gołym niebem i tego nie robię.
Opalenizna jest atrakcyjna ale uwielbiam też widok tych bladych dziewczyn, które za nic mają jakąś wydaje mi się trochę nagonkę na strzaskaną słońcem skórę. Są na pewno też osoby, które opalać się po prostu nie lubią i dla nich właśnie przeznaczone są produkty samoopalające, gdyby jednak przyszła im ochota lub potrzeba zmiany tonacji skóry bez narażania jej na prawdziwe promienie słoneczne.
Lirene wprowadziło na rynek kilka nowych produktów do samoopalania i ja dzisiaj opowiem wam o moim doświadczeniu z jednym z nich - samoopalającym musie.
INFORMACJE OD PRODUCENTA
Mus samoopalający do twarzy i ciała pozwala szybko uzyskać złocistą, zdrowo i naturalnie wyglądającą opaleniznę. Dzięki niezwykle lekkiej, nowoczesnej formule idealnie się aplikuje i szybko wchłania, nie brudząc ubrań. Efekt równomiernej opalenizny jest widoczny już w godzinę po aplikacji i utrzymuje się do 6 dni. Zawarty w musie kompleks PRO - Bronze - Care skutecznie pielęgnuje skórę, intensywnie ją odżywiając i zmiękczając. Jego działanie wspomaga kompleks nawilżający, który długotrwale zapobiega utracie wilgoci i przesuszeniu. W efekcie skóra staje się elastyczna, gładka i ujędrniona.
OPAKOWANIE
Pianka mieści się w aerozolowej buteleczce, z której wydobywa się mus. Opakowanie identyczne jak w przypadku np. pianek do golenia. Grafika opakowania nie mogłaby wprowadzić nas w błąd z jakiego rodzaju kosmetykiem mamy do czynienia. Całość zachowana jest w złocisto - brązowej tonacji.
KONSYSTENCJA
Samoopalacz ma bardziej konsystencję pianki niż musu. Zaraz po aplikacji pęcherzyki dość szybko pękają i przy rozsmarowywaniu czujemy, że pianka robi się jakby wodnista ale nie lejąca. Aplikacja jest bezproblemowa, kosmetyk dobrze się wchłania.
DZIAŁANIE
Hmm... Trochę się teraz rozpiszę.
Ze szczerą radością przyjęłam do wiadomości informację o zawartości kosmetyków samoopalających w paczce z nowościami Lirene. Dawno a raczej bardzo, bardzo dawno temu miałam z tego rodzaju produktami do czynienia. W zamierzchłych czasach, chyba nastoletnich latach. Lubię testować produkty, których regularnie nie używam a nawet mogę powiedzieć, że w ogóle. Zawsze mam nadzieję, że po latach od jednorazowego użycia kiedyś tam odmienię zdanie na ich temat i stwierdzę - dlaczego wcześniej po nie nie sięgnęłam.
Tak właśnie było w przypadku musu od Lirene. Już tego samego dnia, kiedy przyszła paczka poleciałam pod prysznic i wyszorowałam się cała peelingiem do ciała. Pomimo nie używania samoopalaczy wiem, że tak powinno się postąpić przed jego aplikacją. Na opakowaniu jest informacja, że produkt należy ze starannością równomiernie zaaplikować i tak właśnie uczyniłam. Bardzo sumiennie. Po wszystkim pozostało mi tylko czekać...
Producent zapewnia nas, że efekt opalenizny uzyskujemy już po godzinie czasu od nałożenia kosmetyku. To prawda, ale ja bym uściśliła tą informację, że po godzinie pokazują się pierwsze efekty. Z czasem opalenizna się pogłębia.
U mnie efekt, jaki pokazał się na skórze po około 1,5 - 2 godzinach w zupełności by wystarczył. Skóra wyglądała na delikatnie opaloną i faktycznie nie było widać na niej smug. Jedynie w okolicach kolan była bardziej brązowa, kolana wyglądały jak u mojego dziecka po szaleństwach na placu zabaw - jakby przybrudzone. Całkiem zadowolona tego dnia poszłam spać myśląc, że kosmetyk stanie się prawdopodobnie moim "must have" na lato.
Niestety następnego dnia czar prysł... Obudziłam się zdecydowanie bardziej opalona, niestety kolor podchodził pod pomarańczowy odcień. To jednak nie był większy problem, problemem okazały się smugi, jakie mogłam zauważyć praktycznie na całym ciele. To, że plecy były połowicznie pokryte produktem było zrozumiałe i wybaczalne (za słabo wyginałam ręce do tyłu) ale plamy nie tylko w okolicach pachwin czy zgięć ale i na gładkich, szerszych powierzchniach zburzyły całkowicie mój wcześniejszy entuzjazm. Jak wspomniałam - aplikowałam kosmetyk naprawdę uważnie i nie wiem czy to ja popełniłam jednak błędy czy produkt po prostu jest niedoskonały. Nie byłam zła ale na pewno zawiedziona. Z efektu za to się śmiałam. Miałam do tego dystans bo wiedziałam, że za kilka dni opalenizna bezpowrotnie zniknie. Na szczęście w tej całej bidzie jaka powstała na moim ciele, samoopalacz oszczędził moją twarz i szyję. W tych okolicach opalenizna okazała się całkowicie równomierna. Na szczęście. Nie dla kosmetyku ale dla mnie :)
Ogólnie z daleka patrząc wyglądałam fajnie, przy mojej bladej skórze taki efekt był naprawdę zauważalny jednak z bliska plamy straszyły.
Potwierdzam informację producenta, że samoopalacz nie pozostawia żadnych plam na ubraniach i faktycznie utrzymuje się przez około 6 dni od momentu uzyskania opalenizny do jej całkowitego zniknięcia.
Jeśli chodzi o nawilżenie to trudno jest mi się do tego ustosunkować po jednorazowym kontakcie z kosmetykiem. Na pewno nie odczułam po jego użyciu żadnego przesuszenia skóry a ponieważ aplikowałam go zaraz po prysznicu z użyciem peelingu mogę napisać, że po rozsmarowaniu faktycznie poczułam ukojenie dla mojej ściągniętej zawsze po myciu skóry.
Teraz przyznam wam, że mam dylemat czy powinnam zrobić jeszcze jedno podejście ponieważ cały czas mam wrażenie, że być może to ja popełniłam gdzieś błąd jeśli producent zapewnia, że kosmetyk nie powinien pozostawiać smug. Chyba dam mu jeszcze jedną szansę pomimo sporego rozczarowania pierwszym efektem.
WYDAJNOŚĆ
Niestety recenzja będzie niepełna o tą cechę produktu gdyż użyłam go tylko raz i nie chcę strzelać na ile aplikacji wystarczyłoby całe opakowanie.
ZAPACH, KOLOR
Kolor pianki jest jasny, można powiedzieć, że biały.
Zapach jest typowy dla samoopalacza czyli nieciekawy, uciążliwy i w sumie długo (przez kilka godzin a nawet dłużej) utrzymujący się na skórze.Nie czuć go od razu. Podczas samego wmasowywania pianki w skórę zapach jest dość przyjemny.
POJEMNOŚĆ
150 ml
PODSUMOWANIE
Jestem niestety rozczarowana tym produktem. Liczyłam na jakąś innowację i formułę, która zapewni nam śliczną opaleniznę bez plam i smug. Dodatkowo długo utrzymujący się nieprzyjemny zapach samoopalacza również spotęgował moje nastawienie do niego ale to cecha, której chyba się nie da ominąć przy tego typu kosmetykach.
Dam mu jednak jeszcze jedną szansę. Może podpowiecie mi na co zwrócić uwagę przy aplikacji samoopalacza, być może są jakieś triki, o których ja nie mam pojęcia. Wiem, że są specjalne rękawiczki do nakładania kosmetyków samoopalających ale czy one mają zastosowanie bez względu na formułę czy firmę produktu?
Jeśli przy drugim podejściu okaże się, że efekt będzie podobny do pierwszego to niestety będę musiała się z pianką pożegnać.
Póki co nie polecam ale jeśli coś się w tej kwestii zmieni to na pewno dam wam znać.
EFEKTY
Na koniec jeszcze pokażę wam 3 zdjęcia, na których widać powstałe plamy. Zdjęcia nieco przyciemniłam ale i tak nie do końca oddają efekt, jaki był widoczny gołym okiem.
Ps. Tak mam haluksy i puchate ręce :)
Na ręce widać plamy, które naprawdę nie wiem dlaczego powstały. Skóra w tym miejscu nie jest zginana i rozciągana. A jednak jakieś smugi się pojawiły.
Stopy wyglądały zdecydowanie najgorzej.
Jestem osobą z bardzo jasną, bladą karnacją. Mam tryliony piegów i trudno opalającą się skórę. Po kilku poparzeniach, których nabawiłam się w ostatnich latach zrezygnowałam z tego przywileju i pogodziłam się dla swojego zdrowia i bezpieczeństwa, że typowe opalanie nie jest dla mnie. Nie unikam maniakalnie słońca ale nie znoszę leżeć plackiem pod gołym niebem i tego nie robię.
Opalenizna jest atrakcyjna ale uwielbiam też widok tych bladych dziewczyn, które za nic mają jakąś wydaje mi się trochę nagonkę na strzaskaną słońcem skórę. Są na pewno też osoby, które opalać się po prostu nie lubią i dla nich właśnie przeznaczone są produkty samoopalające, gdyby jednak przyszła im ochota lub potrzeba zmiany tonacji skóry bez narażania jej na prawdziwe promienie słoneczne.
Lirene wprowadziło na rynek kilka nowych produktów do samoopalania i ja dzisiaj opowiem wam o moim doświadczeniu z jednym z nich - samoopalającym musie.
INFORMACJE OD PRODUCENTA
Mus samoopalający do twarzy i ciała pozwala szybko uzyskać złocistą, zdrowo i naturalnie wyglądającą opaleniznę. Dzięki niezwykle lekkiej, nowoczesnej formule idealnie się aplikuje i szybko wchłania, nie brudząc ubrań. Efekt równomiernej opalenizny jest widoczny już w godzinę po aplikacji i utrzymuje się do 6 dni. Zawarty w musie kompleks PRO - Bronze - Care skutecznie pielęgnuje skórę, intensywnie ją odżywiając i zmiękczając. Jego działanie wspomaga kompleks nawilżający, który długotrwale zapobiega utracie wilgoci i przesuszeniu. W efekcie skóra staje się elastyczna, gładka i ujędrniona.
OPAKOWANIE
Pianka mieści się w aerozolowej buteleczce, z której wydobywa się mus. Opakowanie identyczne jak w przypadku np. pianek do golenia. Grafika opakowania nie mogłaby wprowadzić nas w błąd z jakiego rodzaju kosmetykiem mamy do czynienia. Całość zachowana jest w złocisto - brązowej tonacji.
KONSYSTENCJA
Samoopalacz ma bardziej konsystencję pianki niż musu. Zaraz po aplikacji pęcherzyki dość szybko pękają i przy rozsmarowywaniu czujemy, że pianka robi się jakby wodnista ale nie lejąca. Aplikacja jest bezproblemowa, kosmetyk dobrze się wchłania.
DZIAŁANIE
Hmm... Trochę się teraz rozpiszę.
Ze szczerą radością przyjęłam do wiadomości informację o zawartości kosmetyków samoopalających w paczce z nowościami Lirene. Dawno a raczej bardzo, bardzo dawno temu miałam z tego rodzaju produktami do czynienia. W zamierzchłych czasach, chyba nastoletnich latach. Lubię testować produkty, których regularnie nie używam a nawet mogę powiedzieć, że w ogóle. Zawsze mam nadzieję, że po latach od jednorazowego użycia kiedyś tam odmienię zdanie na ich temat i stwierdzę - dlaczego wcześniej po nie nie sięgnęłam.
Tak właśnie było w przypadku musu od Lirene. Już tego samego dnia, kiedy przyszła paczka poleciałam pod prysznic i wyszorowałam się cała peelingiem do ciała. Pomimo nie używania samoopalaczy wiem, że tak powinno się postąpić przed jego aplikacją. Na opakowaniu jest informacja, że produkt należy ze starannością równomiernie zaaplikować i tak właśnie uczyniłam. Bardzo sumiennie. Po wszystkim pozostało mi tylko czekać...
Producent zapewnia nas, że efekt opalenizny uzyskujemy już po godzinie czasu od nałożenia kosmetyku. To prawda, ale ja bym uściśliła tą informację, że po godzinie pokazują się pierwsze efekty. Z czasem opalenizna się pogłębia.
U mnie efekt, jaki pokazał się na skórze po około 1,5 - 2 godzinach w zupełności by wystarczył. Skóra wyglądała na delikatnie opaloną i faktycznie nie było widać na niej smug. Jedynie w okolicach kolan była bardziej brązowa, kolana wyglądały jak u mojego dziecka po szaleństwach na placu zabaw - jakby przybrudzone. Całkiem zadowolona tego dnia poszłam spać myśląc, że kosmetyk stanie się prawdopodobnie moim "must have" na lato.
Niestety następnego dnia czar prysł... Obudziłam się zdecydowanie bardziej opalona, niestety kolor podchodził pod pomarańczowy odcień. To jednak nie był większy problem, problemem okazały się smugi, jakie mogłam zauważyć praktycznie na całym ciele. To, że plecy były połowicznie pokryte produktem było zrozumiałe i wybaczalne (za słabo wyginałam ręce do tyłu) ale plamy nie tylko w okolicach pachwin czy zgięć ale i na gładkich, szerszych powierzchniach zburzyły całkowicie mój wcześniejszy entuzjazm. Jak wspomniałam - aplikowałam kosmetyk naprawdę uważnie i nie wiem czy to ja popełniłam jednak błędy czy produkt po prostu jest niedoskonały. Nie byłam zła ale na pewno zawiedziona. Z efektu za to się śmiałam. Miałam do tego dystans bo wiedziałam, że za kilka dni opalenizna bezpowrotnie zniknie. Na szczęście w tej całej bidzie jaka powstała na moim ciele, samoopalacz oszczędził moją twarz i szyję. W tych okolicach opalenizna okazała się całkowicie równomierna. Na szczęście. Nie dla kosmetyku ale dla mnie :)
Ogólnie z daleka patrząc wyglądałam fajnie, przy mojej bladej skórze taki efekt był naprawdę zauważalny jednak z bliska plamy straszyły.
Potwierdzam informację producenta, że samoopalacz nie pozostawia żadnych plam na ubraniach i faktycznie utrzymuje się przez około 6 dni od momentu uzyskania opalenizny do jej całkowitego zniknięcia.
Jeśli chodzi o nawilżenie to trudno jest mi się do tego ustosunkować po jednorazowym kontakcie z kosmetykiem. Na pewno nie odczułam po jego użyciu żadnego przesuszenia skóry a ponieważ aplikowałam go zaraz po prysznicu z użyciem peelingu mogę napisać, że po rozsmarowaniu faktycznie poczułam ukojenie dla mojej ściągniętej zawsze po myciu skóry.
Teraz przyznam wam, że mam dylemat czy powinnam zrobić jeszcze jedno podejście ponieważ cały czas mam wrażenie, że być może to ja popełniłam gdzieś błąd jeśli producent zapewnia, że kosmetyk nie powinien pozostawiać smug. Chyba dam mu jeszcze jedną szansę pomimo sporego rozczarowania pierwszym efektem.
WYDAJNOŚĆ
Niestety recenzja będzie niepełna o tą cechę produktu gdyż użyłam go tylko raz i nie chcę strzelać na ile aplikacji wystarczyłoby całe opakowanie.
ZAPACH, KOLOR
Kolor pianki jest jasny, można powiedzieć, że biały.
Zapach jest typowy dla samoopalacza czyli nieciekawy, uciążliwy i w sumie długo (przez kilka godzin a nawet dłużej) utrzymujący się na skórze.Nie czuć go od razu. Podczas samego wmasowywania pianki w skórę zapach jest dość przyjemny.
POJEMNOŚĆ
150 ml
PODSUMOWANIE
Jestem niestety rozczarowana tym produktem. Liczyłam na jakąś innowację i formułę, która zapewni nam śliczną opaleniznę bez plam i smug. Dodatkowo długo utrzymujący się nieprzyjemny zapach samoopalacza również spotęgował moje nastawienie do niego ale to cecha, której chyba się nie da ominąć przy tego typu kosmetykach.
Dam mu jednak jeszcze jedną szansę. Może podpowiecie mi na co zwrócić uwagę przy aplikacji samoopalacza, być może są jakieś triki, o których ja nie mam pojęcia. Wiem, że są specjalne rękawiczki do nakładania kosmetyków samoopalających ale czy one mają zastosowanie bez względu na formułę czy firmę produktu?
Jeśli przy drugim podejściu okaże się, że efekt będzie podobny do pierwszego to niestety będę musiała się z pianką pożegnać.
Póki co nie polecam ale jeśli coś się w tej kwestii zmieni to na pewno dam wam znać.
EFEKTY
Na koniec jeszcze pokażę wam 3 zdjęcia, na których widać powstałe plamy. Zdjęcia nieco przyciemniłam ale i tak nie do końca oddają efekt, jaki był widoczny gołym okiem.
Ps. Tak mam haluksy i puchate ręce :)
Skóra w pachwinach.
Na ręce widać plamy, które naprawdę nie wiem dlaczego powstały. Skóra w tym miejscu nie jest zginana i rozciągana. A jednak jakieś smugi się pojawiły.
Stopy wyglądały zdecydowanie najgorzej.
u mnie pianka z bielendy wyszła lepiej w testach, żadnych plam nie zauważyłam
OdpowiedzUsuńW sumie spodobał mi się sam pomysł samoopalaczy z powrotem więc chyba będę dalej testowała inne produkty. Słyszałam, że pianka z Avonu jest dobra.
UsuńTeż mnie wkurzają te plamy. Opalenizna jest szybka i mocna. Za mocna jak na jedną aplikację. Szkoda, ze mus nie jest brazowy, łatwiej by było go nakładać.
OdpowiedzUsuńWłaśnie mogłyby być np. 2 warianty odcieni.
UsuńOjjj, myślałam, że efekt będzie lepszy :/
OdpowiedzUsuńDlatego nawet nie kupuję takich produktów, po prostu nie wierzę w ich "cudowne" działanie :(
OdpowiedzUsuńUwielbiam samoopalacze w piance :-)
OdpowiedzUsuńJa innych samoopalających pianek nie testowałam.
UsuńZdecydowanie produkt nie dla mnie ;/ wolę balsamy brązujące ;)
OdpowiedzUsuńWłaśnie dzisiaj zaopatrzyłam się w tego typu polecany balsam. Zobaczymy.
Usuńno u mnie tez są te smugi, a szkoda, bo efekt szybko fajny
OdpowiedzUsuńDokładnie tak. Nawet wybaczyłabym ten zapach przez pierwszych kilka/kilkanaście godzin gdyby nie było smug.
Usuńwygląda bardzo sympatycznie na pierwszy rzut oka... ale na drugi, patrząc na smugi już mniej zacnie się robi... obserwuję:)
OdpowiedzUsuńJa lubię kosmetyki tego typu,najbardziej te w piance, ale jeszcze nigdy nie trafiłam na taki bubel. Fatalne są te smugi :/ Lubie gdy są odcienie też do wyboru, od lekkiego po mocniejszy efekt.
OdpowiedzUsuńCzyli wszystkie pianki pozostawiają ślady :/ Mam innej marki tylko ona na ciele robi się brązowa i wiem gdzie się posmarowałam.
OdpowiedzUsuńSłyszałam, że Avon ma fajne pianki samoopalające ale osobiście nie używałam.
UsuńNiewiele kosmetyków daje oczekiwane efekty. Niemniej jednak świetna recenzja :) w lato chyba jednak najlepiej opala Słońce :)
OdpowiedzUsuńZapewne ale to nie jest rozwiązanie dla mnie.
UsuńUzywałam go wiele razy i nigdy nie zrobilam smug tym specyfikiem sobie.Piekna opalenizna i dlugi efekt po aplikacji.
OdpowiedzUsuńwiele pomysłów postaram sie wykorzystać dziękuje :)
OdpowiedzUsuńDosłownie wczoraj kupiłam ta piankę w Rossmannie. Dokupilam w promocji rękawice. To jest mój pierwszy samoopalacz w życiu. Będę go kupować gdyż po nałożeniu (x2) nie było żadnych plam jednak jak pisze autorka na następny dzień pogłębia się opalenizna. Jestem jednak baaardzo zadowolona. Jednak gdy się nalozy piankę nie siadalam raczej przez 30min. Aż do wchłonięcia. Jest super ale będę testować inne. Myślę nad mleczkiem
OdpowiedzUsuńSuper napisane. Samoopalacz w piance to świetne rozwiązanie
OdpowiedzUsuńBardzo dobry post. :)
OdpowiedzUsuń