Queen of the Game - nowy zapach Playboy.

Queen of the Game - nowy zapach Playboy.

Nie raz i nie dwa pisałam już na blogu, że mam trudności w opisywaniu zapachów - czy to kosmetyków czy "perfum". Nie znaczy to jednak, że zapachów nie uwielbiam. Podejmuję więc dzisiaj dość trudne dla mnie zadanie - opowiedzenie wam o nowości firmy Playboy, wodzie toaletowej Queen of the Game, którą testuję za pośrednictwem portalu Ofeminin.



To mój pierwszy zapach tej firmy, jaki mam okazję używać. Woda znajduje się w okrągłej buteleczce a jej wieczko nie pozostawia nam złudzeń z produktem jakiej marki mamy do czynienia. Całość wygląda kokieteryjnie. Kolorystyka opakowania i samej wody jest różowo - fioletowa.

Na skład kompozycji zapachowej wody składają się między innymi aromaty: passiflory, czarnej porzeczki, kawy, kwiatu pomarańczy, fasoli tonka, drzewa cedrowego i paczuli. Dla mnie brzmi to dość abstrakcyjnie i tak sobie myślę, że chciałabym kiedyś mieć możliwość uczestniczenia w jakichś aromatycznych warsztatach, żebym już na zawsze wiedziała jak pachną przynajmniej podstawowe, często występujące w składach perfum aromaty.

Potocznie jednak opisując perfumy określiłabym je na pewno jako intensywne, dość ciężkie i nawet nieco duszące, słodkawe ale nie do końca w taki "dzienny" sposób. Zdecydowanie dla mnie na wieczór. Są kuszące i intrygujące. Nazwa Queen of the Game idealnie pasuje do aromatu, jaki serwuje nam buteleczka. Myślę, że nie będą pasowały do kobiety subtelnej i delikatnej, zdecydowanie za to powinny przypaść do gustu uwodzicielkom i kobietom z pazurem :)



Czy mi woda przypadła do gustu? Zdecydowanie tak! Jest to mój typ zapachów, jakie noszę wychodząc na imprezy. Lubię ciężkawe, charakterystyczne aromaty, zwracające na siebie uwagę. Bywa, że i w środku dnia mam na nie ochotę.

Trwałość wody nie jest jej najlepszym atutem, utrzymuje się przez 3 - 4 godziny. Jeśli chcemy więc mieć pewność, że będziemy nią pachniały przez długie godziny - najlepiej mieć jej mini wersję w podręcznej torebce.

Woda z tego co się orientuję występuje w trzech pojemnościach - 40, 60 i 90 ml. Szukajcie jej promocyjnych cen - wtedy np. 60 ml można już dostać za około 35 zł, czyli całkiem nieźle.

Obiecajcie mi, że będąc w drogerii niuchniecie jej tester bo jestem ciekawa waszej opinii. Myślę, że większości z was się spodoba :)

Więcej opinii na temat Queen of the Game Playboy możecie przeczytać tutaj.




Ujędrniające serum z pyłkiem opalizującym Dr Irena Eris.

Ujędrniające serum z pyłkiem opalizującym Dr Irena Eris.

Robiłam ostatnio przegląd moich kosmetycznych zapasów i wyciągnęłam na wierzch do niezwłocznego używania te, których termin ważności zbliżał się wielkimi krokami. Pośród nich było między innymi dzisiaj omawiane przeze mnie serum. Sama nie wiem, dlaczego tak długo zwlekałam z jego otwarciem, jedno jest pewne - na szczęście ten moment nadszedł i żałuję, że nie dobrałam się do niego wcześniej.



Co mówi o produkcie producent

Wyciąg z wiśni i imbiru, ekstrakt olejowy z ryżu, Wit. E, pyłek opalizujący, ujędrnienie, piękny koloryt, relaks. Poczuj magię japońskiego Spa i oddaj swoje ciało ceremonii relaksu i zapomnienia. Delikatna konsystencja serum otuli cię miękkością ulotnego jedwabiu, a subtelny zapach obdarzy miłym nastrojem. Dobroczynna moc japońskiej aury połączona z intensywnym działaniem składników aktywnych zapewnią właściwe nawilżenie i natłuszczenie skóry poprawiając jej elastyczność, napięcie i jędrność. Innowacyjna kompozycja składników o działaniu lekko opalizującym nada jej zdrowy, piękny koloryt.



Opakowanie
 
Serum znajduje się w opakowaniu typowym dla maseł i dodatkowo zamknięte jest w kartonowym, dość eleganckim opakowaniu co sprawia, że nie wygląda na produkt typowo drogeryjny. Kolorystyka wszystkiego jest ograniczona do bieli i różu plus srebrne wieczko słoika. Całość wygląda bardzo delikatnie, przyjemnie dla oka i nie tanio.


Konsystencja

Serum ma specyficzną konsystencję i formułę, nie jest to ani do końca krem ani żel, coś pomiędzy. Nie jest też to produkt gęsty ale przez palce absolutnie się też nie przelewa. Jego konsystencja jest taka, że swobodnie gdy nałożymy porcję na dłoń to w takiej ilości nie zacznie ona spływać ale gdybyśmy przechylili otwarte opakowanie na bok to zawartość po chwili by jednak powoli wyleciała. 
Kosmetyk jest delikatny, świetnie się rozprowadza i ekspresowo wchłania nie pozostawiając żadnego filmu na skórze a jedynie uczucie nawilżenia.



Działanie

Kosmetyk pomimo wyglądu opakowania nie jest masłem, a właśnie z takimi "słoikami" one nam się kojarzą. Sera natomiast faktycznie chyba najczęściej mają postać żelową lub wodnistą, podobnie jak omawiany produkt. Przyznam, że pierwszy raz mam do czynienia z serum do ciała, wcześniej stosowałam jedynie te na twarz.

Zacznę od działania ujędrniającego, które obiecuje nam producent i przyznam, że u mnie takiego nie odnotowałam. Wydaje mi się, że po pierwsze mojej skórze widoczne ujędrnienie przyniesie tylko ewentualne połączenie diety i ćwiczeń a jeśli już miałabym faktycznie coś zauważyć, to musiałabym serum naprawdę regularnie używać. Ja natomiast latem zamiennie stosuję różne kosmetyki.

Nie jestem jednak rozczarowana powyższym faktem, bo od początku podeszłam do niego od innej strony. Miał być to produkt luksusowy, który da mojej skórze nawilżenie, blask i otuli przyjemnym zapachem. Latem skórę typowo nawilżam głównie wieczorem, z rana natomiast lub przed wyjściem z domu lubię nałożyć coś pachnącego i mieniącego się bo przecież wiecie, że to uwielbiam. A jeśli nie to zapamiętajcie :)

Serum Dr Irena Eris pomimo nieobiecującej formuły dość ładnie nawilża skórę, na pewno nie pozostawia jej ściągniętej. Zawiera w sobie opalizujący pyłek i faktycznie krem opalizuje na różowo, wygląda pięknie. Nadaje skórze delikatnej poświaty. Zawarte w nim drobinki a raczej pyłek dodatkowo podbijają efekt blasku. Drobinki są maleńkie a efekt jaki pozostawiają na skórze całkowicie subtelny. Serum jest wg mnie idealnym kosmetykiem do stosowania w porze letniej, uwielbiam rozpoczynać poranki nakładając na ciało cudownie pachnące kosmetyki z drobinkami a uwierzcie, mam ich cały arsenał. Będzie też świetnie się sprawdzał używany przed ważniejszymi wyjściami, imprezami, weselami. Myślę, że większość młodych panien poszukując idealnego zestawu kosmetyków na ten najważniejszy dla nich dzień może pokusić się właśnie o to serum jeśli chodzi o zestaw pielęgnacyjny.

Zapach, kolor

Kolor jak już wspomniałam i co widać na zdjęciu to rozbielony róż, gołym okiem widać w serum  zatopiony pyłek opalizujący i drobinki. Całość wygląda bogato i wytwornie.

Zapach serum to inny rozdział tej samej, dobrze kończącej się bajki (bajki chyba nie kończą się w sumie nigdy niedobrze). Ja jestem trochę lewa w określaniu zapachów ale ten jest zdecydowanie perfumowany, nie przypomina mi on żadnego zapachu kosmetyków drogeryjnych a bardziej balsamy, które można kupić razem z perfumami. Zamknęłabym go w słowie "elegancki" i pasujący do całej reszty pozytywnych cech tego produktu.



Wydajność

Serum poprzez lekką konsystencję jest bardzo wydajne.

Pojemność, cena

200 ml, ok 80 zł.

Podsumowanie

Lekki stres zawładnął mną w tym momencie ponieważ przejrzałam trochę internet i mam wrażenie, że serum nie jest już dostępne w regularnej ofercie... Wpis zatem wydaje się być bezzasadny. Jednak ponieważ dla mnie napisanie jakiegokolwiek posta można obecnie porównać do brnięcia pod prąd poprzez mieszaninę wichury, śnieżycy i ulewy - trwa to długo i jest trudne ale jednak ostatecznie dociera się do celu. Zostawię go zatem w tym miejscu mojego bloga ku pamięci tego produktu. Być może można go jeszcze jednak gdzieś dostać. Wiem, że kosmetyk był dostępny w Douglasach, sklepach wolnocłowych na lotniskach a ostatnio też pojawiły się szafy Dr Ireny Eris w Rossmannach.

Podsumowując jednak sam kosmetyk - jak widzicie jego cena nie jest niska ponieważ jest to już produkt luksusowy. Na pewno nie jest to rozwiązanie dla większości z nas na co dzień ale będzie (lub był :( ) dobrym pomysłem na elegancki i wyszukany kosmetyk, który możemy komuś podarować, idealnie też sprawdzi się w dniu ślubu dla panny młodej. Mnie on zauroczył ale jak się okazuje - chyba za późno... Chciałam zakończyć posta z fajerwerkami a tymczasem odczuwam zgryzotę.

Nie bierzcie ze mnie przykładu - jak nowe kosmetyki wpadają wam w ręce to nie zwlekajcie z ich recenzjami do samego końca.



Kolorowe paznokcie nr 18. Semilac + Indigo by Natalia Siwiec.

Kolorowe paznokcie nr 18. Semilac + Indigo by Natalia Siwiec.

Dzisiaj post króciutki, mam nadzieję inspirujący.

Manicure hybrydowy robi obecnie w Polsce furorę i wcale się temu nie dziwię. Jest to idealne rozwiązanie dla między innymi wiecznie zajętych mam ale nie tylko. Trwałość efektu i łatwość wykonania nie podlega żadnym argumentom na "nie". Oczywiście zawsze zdarzają się wyjątki wykluczające używanie hybryd - np. uczulenie ale myślę, że większości nam one służą.

U mnie szczęśliwie hybrydy nie wpływają negatywnie na płytkę paznokcia. Owszem, zauważyłam, że pod koniec dwóch tygodni kiedy je noszę końcówki bywają uszczerbione (minimalnie) ale takie paznokcie zawsze miałam więc na pewno to nie jest sprawka lakierów. Zdecydowanie za to pomaga im we wzroście, co szczególnie uznaję jako wielki plus gdyż nigdy nie byłam w stanie zapuścić ich w naturalny sposób.



W dzisiejszym poście chciałam wam pokazać moją aktualną, określę to - stylizację. Być może spodoba wam się i spróbujecie takiego rozwiązania kolorystycznego na swoich paznokciach.

Użyłam lakierów:
- szary Semilac Stylish Gray 105
- złoty brokatowy Semilac Gold Disco 037
- blady róż Indigo by Natalia Siwiec Olala





Stylish Gray jest idealnie napigmentowanym lakierem, którego jedna warstwa pięknie i równomiernie pokrywa płytkę paznokcia. Druga warstwa może być położona dla komfortu psychicznego.

Warstw Gold Disco nakładamy zależnie od tego, jaki chcemy uzyskać efekt, u mnie są 3 cienkie warstwy.

Olala Indigo to jeden z kolekcji 10 lakierów pastelowych sygnowanych przez Natalię Siwiec. Ja posiadam 5 odcieni, które są owszem - piękne ale niestety trochę się smużą i nawet przy 3 warstwach nie zawsze uda się równomiernie pokryć płytkę paznokcia. Być może wynika to z mojego braku profesjonalizmu ale przy poprzednim manicure, gdzie każdy paznokieć był pomalowany innym kolorem pasteli problem ten występował na prawie każdym z nich. Według mnie więc mają swój minusik.

Nie przedłużając  - zobaczcie sami jak wygląda manicure na zdjęciach.

Bardzo proste, dość efektowne a jednocześnie subtelne rozwiązanie na co dzień.