Seria Atopis od Novaclear - kosmetyki dla skóry suchej, atopowej i wrażliwej.

Seria Atopis od Novaclear - kosmetyki dla skóry suchej, atopowej i wrażliwej.

Dzisiejszy post sponsoruje firma Novaclear, omówię wam 2 kosmetyki z jej serii Atopis. Jest to seria poświęcona szczególnie osobom, które mają wymagającą i problematyczną skórę czyli atopową, suchą czy wrażliwą.
 

Jestem świadoma, że recenzje kosmetyków typowo pielęgnacyjnych nie należą do ulubionych do czytania, postaram się więc napisać o nich krótko ale treściwie.

Seria Atopis firmy Novaclear składa się z 4 kosmetyków:  
* płynu do mycia twarzy i ciała, 
* nawilżającego balsamu do ciała, 
* kremu natłuszczająco - nawilżającego do twarzy i ciała 
* oraz kremu natłuszczającego do twarzy i ciała.

Ja miałam okazję testować dwie pierwsze pozycje z powyższego zestawu.


Co jest z góry ważne sięgając po omawiane kosmetyki - nie zawierają one drażniących substancji chemicznych (np.: SLS, SLES, silikonów), nie zawierają substancji zapachowych oraz barwników. Będą zatem świetną alternatywą kosmetyków dla osób zwracających uwagę na ich składy ale również dla osób z wymagającą skórą.

Kosmetyki są przeznaczone do codziennego użytku, ich głównymi składnikami są między innymi: organiczny olej konopny, ekstrakt z korzenia lukrecji, gliceryna, pantenol, witamina E, alantoina.


Ja posiadam wersje o pojemności 200 ml. Ich opakowania to stojące do góry nogami bardzo elastyczne tubki. O ile w przypadku balsamu jest to rozwiązanie całkowicie znośne czy można powiedzieć - klasyczne, to w przypadku żelu do mycia może być problematyczne w użytkowaniu (nieco mniej gdy używamy go jedynie do mycia twarzy). Na szczęście występują opakowania o większej pojemności (500 ml), które mają już stojące butelki z wygodnymi pompkami.

Wizualny wygląd kosmetyków kojarzy się z dermokosmetykami i uważam, że jest trafionym rozwiązaniem.

Płyn do mycia twarzy i ciała jest przezroczysty, kompletnie bez zapachu. Ma dość nietypową konsystencję - żelową, jakby taką delikatnie ciągnącą, przychodzi mi do głowy określenie - płynna galaretka :) W kontakcie z wodą praktycznie się nie pieni. Używałam go naprzemiennie jako głównego kosmetyku do mycia dla mojej córki, która miewa łojotokowe problemy oraz jak ja ma suchą skórę, jak i do mycia swojej twarzy. W obydwu przypadkach sprawdził się dobrze. Nie zauważyłam większej różnicy od "zwyczajnych" żeli do mycia ciała jednak świadomość dedykowanego składu dla skór wymagających sprawiała, że czułam, że robię przysługę swojej i córeczki skórze.
 

Balsam do ciała to bardziej mleczko niż balsam. Ma dość rzadką konsystencję, jest biały i również bezzapachowy. Ja za mleczkami średnio przepadam ale jest to jakieś moje nie wiadomo skąd wzięte uprzedzenie, ponieważ ile razy mam z jakimś styczność to potem je przepraszam. Pomimo swojej delikatności świetnie nawilża skórę. Nabiera ona delikatności, aksamitności i to uczucie pozostaje na niej na kilka dobrych godzin. Zauważyłam, że balsam po nałożeniu na skórę trochę się po niej ślizga zanim się dobrze wchłonie. Jest to jednak chwilowe i raczej nieproblematyczne. Balsamu używałam również pielęgnując skórę córki po kąpieli. Od razu po aplikacji znikało uczucie suchości i szorstkości skóry. Nie wystąpiła żadna alergia czy podrażnienia a zawsze mam o to obawy wprowadzając do jej pielęgnacji nowy kosmetyk - nawet ten o przeznaczeniu dermatologicznym. Balsam nie pozostawia na skórze filmu.

Tego typu balsamy uwielbiam do częstego, codziennego stosowania. Jest to podstawa mojej pielęgnacji. Posiadam przeróżne zapachowe, rozświetlające kosmetyki ale zawsze w pierwszej kolejności sięgam po typowo neutralne, naturalne, dobrze nawilżające produkty. Często dopiero później, gdy np. gdzieś wychodzę nakładam te bardziej pachnące lub zawierające drobinki.




Nie spotkałam się nigdy wcześniej z firmą Novaclear i cieszę się, że dzięki zespołowi zBlogowani mogłam je przetestować. Jestem bardzo ciekawa pozostałych dwóch kosmetyków z serii bo wszystko co jest silnie nawilżające czy wręcz natłuszczające jest przeznaczone dla mnie dlatego zainteresuję się nimi w najbliższej przyszłości.

Dwa kosmetyki, które testowałam bardzo przypadły mi do gustu a szczególnie balsam okazał się być tym, który polubiłam najbardziej. Polecam je osobom posiadającym wymagającą skórę ale nie tylko - na pewno nie wyrządzą krzywdy nikomu i będą świetną, codzienną pielęgnacją.

Z kosmetykmi firmy Atopis możecie zapoznać się pod tym linkiem - klik.



Urban Skin - nowa seria do pielęgnacji twarzy firmy Nivea

Urban Skin - nowa seria do pielęgnacji twarzy firmy Nivea

Od ponad tygodnia testuję nową serię do pielęgnacji twarzy, tym razem od firmy Nivea. Jest to seria Urban Skin skierowana dla potrzeb skóry kobiet mieszkających w mieście. W jej skład wchodzą - krem na dzień, żel - krem na noc i 1 minutowa maska oczyszczająca, wspierająca pielęgnację kremową. O moich początkowych spostrzeżeniach i opinii na jej temat możecie przeczytać w dzisiejszym poście.



Już od samego początku bardzo spodobała mi się kolorystyka opakowań i grafika wszystkich produktów. Jest wyrazista i energetyczna czyli właśnie taka jak miejska atmosfera. Zachowana jest w głównie w zielonym, limonkowym odcieniu. Wszystkie produkty kupujemy zapakowane w kartoniki, na których możemy wyczytać rozszerzone informacje na ich temat. Kremy znajdują się w plastikowych słoiczkach a maska w wyciskanej tubce.

Co pokrótce możemy się dowiedzieć o produktach od samego producenta.

Maska zawiera w sobie białą glinkę i aktywny ekstrakt z magnolii. Zapewnia bardzo głębokie oczyszczenie i złuszcza martwe komórki naskórka dzięki peelingującym drobinkom. Udoskonala cerę i wspiera jej piękny wygląd.

Krem na dzień zawiera kwas hialuronowy, antyoksydanty i ekstrakt z bio zielonej herbaty. Zapewnia 48 godzinne nawilżenie oraz dodatkową ochronę antyoksydacyjną. Wzmacnia naturalny system ochronny skóry. Pomaga chronić skórę przed negatywnym wpływem czynników zewnętrznych, zanieczyszczeniem powietrza i szkodliwym działaniem promieni słonecznych dzięki ochronie UVA/UVB (SPF 20).

Żel - krem na noc zawiera również kwas hialuronowy, antyoksydanty i ekstrakt z bio zielonej herbaty. Pomaga oczyszczać skórę z toksyn każdego wieczoru. Przywraca zdolność antyoksydacyjną skóry i wzmacnia jej naturalny system ochronny, pomaga cerze zregenerować się podczas snu oraz zapewnia obfite nawilżenie.

Jak kosmetyki wypadają u mnie w rzeczywistości? Zacznijmy od przemaglowania kremów.

Pierwsze co rzuca się w oczy po otwarciu słoiczków to ich kolory i konsystencja, która na gołe oko różni się od typowych kremów. Zarówno krem na dzień jak i żel - krem na noc są pastelowo zielone - nazwałabym ten odcień rozbieloną miętą. Pomimo, że jedynie krem na noc ma w swojej nazwie słowa krem - żel to odniosłabym to określenie również do kosmetyku na dzień. Dla mnie ich formuła praktycznie się nie różni.



Na początku z dozą sceptycyzmu podeszłam do tej pielęgnacji właśnie ze względy na wspomnianą formułę. Moja skóra jest sucha, żelowe kosmetyki zawsze kojarzą mi się z tymi, które nie wystarczająco ją nawilżają. Jest ona zazwyczaj ściągnięta po umyciu żelem do demakijażu wieczorem czy przemyciu rano tonikiem. Na szczęście produkty Nieva dość dobrze dały radę zmierzając się z tym problemem. Skóra po ich użyciu od razu przestałą ciągnąć a ja odczułam ulgę.


Obydwa kremy (piszę o nich obu na raz, ponieważ nie zauważyłam większej różnicy w ich stosowaniu rano i wieczorem) są leciutkie i dość dobrze się wchłaniają. Nie odczuwałam aby zostawiały na skórze film, jednak dotykając ją zauważyłam, że skóra na początku lekko się lepi. Mi to nie przeszkadzało. Krem na dzień doskonale współgrał ze wszystkimi podkładami jakich używałam a ten efekt lekkiej lepkości wręcz mi odpowiadał przy ich nakładaniu (lubię go stemplować pędzlem zamiast rozcierać). Miałam wrażenie, że dzięki temu podkład lepiej się trzymał skóry.


A co jeśli chodzi o nawilżenie? Na kartonikach kremów widnieje hasło - booster nawilżenia. To również na początku przykuło moją uwagę bo to jest właśnie to, czego moja skóra potrzebuje. Po aplikacji kosmetyków owszem, odczuwałam kojące nawilżenie lecz muszę powiedzieć, że osobiście preferuję znacznie bardziej intensywny efekt. Ja lubię ciężkawe kremy, które dosłownie czuć na twarzy - seria Urban Skin jest lekka, delikatna, dająca nieprzytłaczający efekt. Myślę, że jest to seria idealna na wiosenno - letni okres, przynajmniej dla mnie. Wspomnę jeszcze, że z biegiem dnia skóra twarzy była jak najbardziej ładnie nawilżona, nie odczuwałam suchości a po głowie nie krążyły mi żadne myśli, że krem nie zaspokaja zapotrzebowań mojej cery. Tak samo czułam się rano.

Muszę jeszcze napisać o jednym, myślę że ważnym aspekcie obydwu kremów a jest nim ich zapach. Kremy (jak dla mnie) prześlicznie pachną. Gdy pierwszy raz użyłam kremu na dzień to jego zapach chodził za mną wszędzie przez naprawdę długi czas. Krem na dzień pachnie powiedzmy delikatnie w porównaniu do żel - kremu na noc ale wg mnie cały czas jest mocno wyczuwalny. Wersja wieczorna z kolei pachnie naprawdę mocno jak na kosmetyki z tej kategorii i to może być dla kogoś wielki plus lub cecha wykluczająca jego używanie. Ja, pomimo, że mam świadomość, że składniki zapachowe są tymi, które potrafią uczulić lub podrażnić, to zakochałam się w nich od pierwszego użycia.

Dodatkowym plusem, o którym muszę wspomnieć w przypadku wersji na dzień to filtr SPF 20. Fajne również jest to, że kremy mają 2 kolory wieczek - białe na dzień i granatowe na noc. Bez problemu więc możemy sięgnąć po interesujący nas o danej porze dnia kosmetyk, bez zbędnego wczytywania się w etykietę.


Przejdę teraz do maski. Jest to kosmetyk uzupełniający podstawową pielęgnację. Nakładamy ją na co najmniej 1 minutę przed zastosowaniem kremu. Niestety gdy pierwszy raz sięgnęłam po nią, skóra w bardzo krótkim czasie po jej nałożeniu zaczęła mnie piec. Nie było to palące pieczenie ale zdecydowanie intensywne. Postanowiłam jednak poczekać i sprawdzić czy nie jest to chwilowe odczucie. Maska również delikatnie pachnie jednak inaczej niż kremy. Zawiera w sobie mikro drobinki, które mają peelingować nasz naskórek. Ja nakładałam kosmetyk pędzelkiem więc nie bardzo odczułam ten efekt. Po około jednej minucie maska zaczyna zastygać a ponieważ u mnie pieczenie nie ustępowało, postanowiłam wtedy ją zmyć. Miałam obawy, że moja skóra będzie zaczerwieniona, na szczęście po umyciu wyglądała zupełnie normalnie a uczucie pieczenia momentalnie odeszło. Po osuszeniu twarzy odczuwałam mocne ściągnięcie skóry, które zniwelowało użycie kremu z serii. Ze względu na to, że nie rozcierałam maski na twarzy palcami (nie skorzystałam z efektu peelingu) nie zauważyłam wygładzenia cery ale wyglądała na ładnie oczyszczoną.



Jestem ciekawa czy efekt pieczenia to coś normalnego w przypadku tego kosmetyku, póki co nie zdecydowałam się na ponowną aplikację ale myślę, że dam jej jeszcze jedną szansę. Nakładanie maseczek wiąże się raczej z przyjemnością i relaksem dla skóry i pomimo, że po zmyciu twarzy wszystko z nią było w jak największym porządku to uczucie pieczenia mnie mocno na wstępie zniechęciło.




Jakie jest moje podsumowujące zdanie na temat serii Urban Skin od Nivea? Kremy jak najbardziej polecam. Ze względu na ich lekkość i ten oszałamiający zapach będę do nich wracać w porze letniej. Krem na dzień jest bardzo fajną i przyjemną bazą pod makijaż. Krem na noc oprócz pielęgnacji koił moje zmysły poprzez swój zapach. Natomiast jak możecie się domyślić maskę sobie odpuszczę gdy ponowi się to nieprzyjemne pieczenie podczas drugiej aplikacji na mojej twarzy.

Seria Urban Skin jest dostępna w wielu drogeriach. Pojemność kremów to 50 ml, maski - 75 ml. Cena kremów - ok 17 zł, ceny maski nie znalazłam - przepraszam :)

Na samym końcu pod zdjęciami wrzucam listę składników poszczególnych kosmetyków.




Składniki:

Krem na dzień
Aqua, Octocrylene, Glycerin, Ethylhexyl Salicylate, Alcohol Denat., Butyl Methoxydibenzoylmethane, Methylpropanediol, Distarch Phosphate, C12-15 Alkyl Benzoate, Butylene Glycol Dicaprylate/Dicaprate, Silica Dimethyl Silylate, Glycyrrhiza Inflata Root Extract, Camellia Sinensis Leaf Extract, Sodium Hyaluronate, Glyceryl Stearate, Cetearyl Alcohol, Dimethicone, Carbomer, Dimethiconol, Sodium Polyacrylate, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Trisodium EDTA, Sodium Hydroxide, Phenoxyethanol, Citronellol, Linalool, Alpha-Isomethyl Ionone, Limonene, Benzyl Alcohol, BHT, Parfum, CI 47005, CI 42090

Żel - krem na noc
Aqua, Cyclomethicone, Glycerin, Alcohol Denat., Distarch Phosphate, Methylpropanediol, Butylene Glycol Dicaprylate/Dicaprate, Glucosylrutin, Isoquercitrin, Glycyrrhiza Inflata Root Extract, Camellia Sinensis Leaf Extract, Sodium Hyaluronate, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Carbomer, Sodium Polyacrylate, Trisodium EDTA, Dimethiconol, Sodium Hydroxide, BHT, Phenoxyethanol, Citronellol, Linalool, Alpha-Isomethyl Ionone, Limonene, Benzyl Alcohol, Parfum, CI 47005, CI 42090 

Maska
Aqua, Kaolin, Glycerin, Alcohol Denat., Glyceryl Stearate, Cetearyl Alcohol, Microcrystalline Cellulose, Butyrospermum Parkii Butter, Caprylic/Capric Triglyceride


Seria Lirene Retinol D-Forte dla cery dojrzałej 70+ (gościnna recenzja mamy)

Seria Lirene Retinol D-Forte dla cery dojrzałej 70+ (gościnna recenzja mamy)

Dzisiaj na blogu dzień szczególny. Kilka tygodni temu dostałam propozycję przetestowania kosmetyków dla cery dojrzałej, nowej linii Lirene - Retinol D-Forte 70+. Cóż pomyślałam, nie ma lepszej testerki od mojej mamy, która w styczniu przyszłego roku będzie świętować ten zacny jubileusz 70 lat życia. I niech was wiek nie zmyli - często mam wrażenie, że moja mama ma zdecydowanie lepszą kondycję fizyczną ode mnie i mając tyle lat wygląda lepiej niż kiedykolwiek wcześniej w swoim dojrzałym wieku.

Nie przedłużając - pod spodem wrzucam jej recenzję, która kosztowała ją trochę stresu. Kilka razy słyszałam, że nie wie czy podoła ją napisać. Nie redagowałam jej - pozostaje w czystej postaci w jakiej powstała spod pióra mojej kochanej mamy. Córka zrobiła tylko zdjęcia. Zapraszam!


Jakiś czas temu otrzymałam w prezencie zestaw kremów Lirene Retinol D-Forte na dzień i na noc oraz odmładzający preparat do zadań specjalnych - jestem nimi zachwycona! Kremy są niesamowite i z całą świadomością polecam je wszystkim dojrzałym paniom! Ale po kolei! Zaczniemy od opakowań. Po pierwsze niesamowicie... lekkie! Pierwszy raz zetknęłam się z tak lekkim opakowaniem kosmetyku i wcale nie ma to związku z jego pojemnością, bowiem zawartość kremu w jednym pojemniczku to 50 ml. Po drugie - wykonane są bardzo estetycznie - bordowe tło, a na jego tle duże jasne (białe i złote) litery. I po trzecie - co jest niezwykle istotne i praktyczne - kremy mają różne kolory zakrętek. Wieczko kremu na dzień jest jasne, srebrne i połyskujące, wieczko kremu na noc jest w kolorze czarnej, połyskującej perły. Dzięki temu kremów nie można pomylić.
 



Jeśli chodzi o konsystencję - jest jedwabista, szybko się wchłania, nie trzeba nakładać grubej warstwy kremu (przez co jest wydajny) i ma niezwykle przyjemny zapach. Kramy zdają się być lekko perfumowane, co jest kolejnym atutem. Zapach jest piękny. Po nałożeniu kremu od razu odczuwam  się jego działania łagodzące. Nie ściąga on skóry w nieprzyjemny sposób, ale delikatnie ją napręża. Po mięsiącu stosowania zauważyłam wyraźną poprawę jakości skóry - jest delikatnie wygładzona i bardziej aksamitna. Dodatkowo zauważyłam redukcję przebarwień, moja cera jest jakby jaśniejsza, wygląda młodziej i bardziej świeżo. 


Do kremów był dołączony również preparat z Wit. Dpro oraz kwasem hialuronowym. Używałam go na noc przed nałożeniem kremu. Rano dzięki niemu moja skóra była wypoczęta i naprawdę mocno nawilżona.  



Jestem zachwycona tymi kremami i moja przygoda z kosmetykami Lirene dopiero się zaczyna.  Na ten moment gorąco polecam stosowanie kremu na dzień i na noc oraz preparatu do zadań specjalnych, których niezwykłego działania doświadczyłam na sobie.


Jak widać moja mama jest zachwycona :) Myślę, że na tak pozytywną ocenę wpłynął nie tylko sam fakt jakości kosmetyków ale również jej przejęcie bycia prawdziwą testerką i wywiązania się z napisania recenzji. Mi po przeczytaniu powyższego nie znika uśmiech z twarzy.




Energetyzująca pielęgnacja twarzy Lirene Vitamin Energy.

Energetyzująca pielęgnacja twarzy Lirene Vitamin Energy.

Nadeszło lato, czas gorąca i upałów. Czas kiedy potrzebujemy różnorakiego orzeźwienia. Nasza skóra również upomina się o zastrzyk energii. Dzisiaj przedstawię wam idealny zestaw na tę porę roku (i nie tylko), który niedawno wypuściła jako nowość marka Lirene.

Mowa o kosmetykach zawierających w sobie potrójny kompleks witamin C, Dpro i E. Przeznaczone są one dla skóry po 30 roku życia, ich zadaniem jest odmłodzenie, wzmocnienie skóry, ochrona komórek DNA i walka z pierwszymi oznakami starzenia.



Jakie konkretne działanie mają witaminy zawarte w kosmetykach Vitamin Energy?

* Wit. Duo C - hybrydowe połączenie dwóch form witaminy C
  •     1. Aktywna forma lipofilowa, zapewniająca doskonałe wchłanianie. Działa odmładzająco, rozświetla cerę i chroni DNA komórek skóry, niwelując negatywne skutki promieniowania UV.
  •     2. Stabilna witamina C zamknięta w liposomach. Dociera do głębokich warstw skóry, stymulując syntezę kolagenu. 
* Wit. Dpro - stymuluje syntezę receptora witaminy D, likwiduje skutki jej niedoboru w skórze, wzmacnia barierę naskórkową i utrzymuje odpowiedni stopień nawilżenia.

* Witamina E - znana i ceniona "witamina młodości". Skutecznie walczy z oznakami starzenia oraz działa stabilizująco na witamię C.



Ok, tyle wstępem informacji od producenta. Teraz przejdziemy na bardziej potoczny język. Opowiem wam w przystępny sposób jak witaminowe kosmetyki sprawdziły się u mnie i czy są godne polecenia.

Używałam jednocześnie trzech kosmetyków z serii: odżywczego kremu głęboko nawilżającego na dzień i na noc, skoncentrowanego StimuSerum i żelu do mycia twarzy.

Osobiście lubię kolory i różnorodność w kosmetykach. Z całym szacunkiem dla klasyki ale opakowania i soczysty kolor kosmetyków Lirene już w sporej części od samego początku mnie kupiły. Nie mam im nic do zarzucenia. Krem otrzymujemy w klasycznym słoiczku, żel do mycia twarzy w opakowaniu, które dzięki płaskiemu zamknięciu możemy postawić do góry nogami (co pozwoli nam zużyć kosmetyk do samego końca) a serum w szklanej buteleczce z pompką.

Zacznijmy od oczyszczania.

Żele do mycia twarzy to u mnie kosmetyk, bez którego wieczorna pielęgnacja nie jest możliwa. Wiem, że niektóre osoby ograniczają się do np. płynu micelarnego jednak ja muszę codziennie umyć twarz typowo oczyszczającym produktem i zmyć go zwyczajnie wodą.




Energetyzujący żel Vitamin Energy jest wyjątkowo gęsty przez co bardzo wydajny. Naprawdę symboliczna dawka wystarczy na jednorazowe użycie. Żel w kontakcie z wodą lekko się pieni, zawiera w sobie mikrokapsułki (występują one w każdym z kosmetyków), które oczywiście w kontakcie ze skórą pękają. Jego zapach jest istotnie energetyczny, może troszkę chemiczny ale mi bynajmniej nie przeszkadza. Skóra po umyciu jest idealnie oczyszczona i gotowa do dalszej pielęgnacji czyli kroku z użyciem StimuSerum.

Serum aplikujemy za pomocą pompki. W moim egzemplarzu chodzi ona dość opornie, być może tylko w moim. Używamy go wieczorem na skórę twarzy, szyi i pod oczami. Przyznaję, że konsekwentnie omijam w pielęgnacji swoją szyję (kiedyś tego pożałuję), natomiast pod oczy używam swojego ulubionego kosmetyku dlatego serum lądowało jedynie na twarz.



Wcześniejsze kosmetyki tego typu, które miałam okazję używać były w całkowicie płynnej postaci i po ich nałożeniu czułam dość mocne ściągnięcie skóry twarzy oraz potrzebę nałożenia kremu. Szczęśliwie nie mogę tego samego powiedzieć o StimuSerum z Lirene. Produkt jest co prawda w żelowej postaci co mogłoby się wydawać również spowoduje uczucie dyskomfortu jednak ten kosmetyk zaskakuje. Daje odczucie nawilżenia, odświeżenia a skóra nabiera aksamitności w dotyku.



Ostatnim etapem witaminowej pielęgnacji jest krem, który można stosować na dzień i na noc. Krem jak pozostałe produkty z serii posiada charakterystyczny, witaminowy zapach. Plus dla jednych, minus dla drugich osób. Ja zdecydowanie to lubię. Zawiera również mikrokapsułki, które pękają podczas smarowania. Jest kremowy i bardzo delikatny, szybko się wchłania. Pozostawia na skórze delikatny film, którego odczucie szybko zanika.



Zarówno połączenie serum i kremu jak i zastosowanie samego kremu sprawia, że skóra staje się bardzo gładka i aksamitna w dotyku. Podobny efekt daje zastosowanie silikonowej bazy pod makijaż. Krem nie wypełnia porów ale daje naprawdę wyjątkowy efekt delikatności skóry. Niesamowicie mnie tym ta linia ujęła. Wspomnę, że krem świetnie się sprawdza pod makijażem. Skóra po jego użyciu się nie świeci, krem jak wspomniałam szybko się wchłania. Używałam go raz pod makijaż na klientce, która sama zapytała się co takiego jej nałożyłam. Spodobało jej się odczucie na skórze ale też sam zapach. Oczywiście poleciłam jej całe trio.



Powiem wam, że dawno nie byłam tak zadowolona z drogeryjnych kosmetyków do pielęgnacji twarzy jak z witaminowego zestawu od Lirene. Każdy z trzech kosmetyków wg mnie jest warty uwagi i polecenia. Są to idealne kosmetyki na letni okres. Żel idealnie oczyszcza twarz z makijażu, odświeża skórę a serum oraz krem ją odżywiają, nawilżają i sprawiają, że wygląda na odmłodzoną i wypoczętą. Nuta zapachowa oraz kolor pomarańczowy kosmetyków autentycznie dodają naszej skórze energii. Zachęcam do wypróbowania!







Meet Beauty 2017

Meet Beauty 2017

Podejście do napisania posta nr 2. Jest jakaś kombinacja klawiszy, która powoduje, że znika część tekstu. Regularnie mi się to naciska co jakiś czas i podcina skutecznie skrzydła powodując, że w danym momencie się poddaję z pisaniem. Nie doszłam jeszcze jaka to kombinacja a tym bardziej jak ten tekst wtedy odzyskać :) To tyle tytułem nieistotnego wstępu. Przechodzę do konkretów.

Trzeci raz miałam okazję uczestniczyć w konferencji Meet Beauty a w tym roku odbyła się jej trzecia edycja, podsumowując - byłam na wszystkich. Mam zatem możliwość podsumowania tej i porównania jej do poprzednich.



Porównując do poprzednich, tegoroczna edycja Meet Beauty została zorganizowana z największym rozmachem. Oprócz tego, że miejsce odbywania się imprezy było "przytulone" do trwających równocześnie targów Beauty Days to sama konferencja trwała po raz pierwszy aż 2 dni.



Jak co roku wszyscy uczestnicy mogli brać udział w tematycznych warsztatach (w grupach 50 osobowych) jak i ogólnodostępnych wykładach. W wolnym czasie większość dziewczyn i jeden bloger buszowało pośród stanowisk targowych (włącznie ze mną).



W tym roku po raz pierwszy nie miałam problemu z dostaniem się na wybrane warsztaty. Uczestniczyłam w warsztatach NeoNail, Golden Rose (prowadząca Karolina Zientek wydała mi się w realu jeszcze bardziej sympatyczna niż na YT), Gosh i Eylure. Niestety w związku z napiętym grafikiem wysłuchałam w tym roku tylko jednego wykładu - na temat fotografowania kosmetyków.




Najfajniejszymi dla mnie okazały się być warsztaty NeoNail gdzie mogłyśmy poćwiczyć malowanie wzorków nowymi lakierami z serii Aquarelle, oraz Eylure gdzie przyklejałyśmy sobie sztuczne rzęsy. Nie była to dla większości żadna nowość ale przyklejanie sztucznych rzęs na raz przez 50 dziewczyn było momentami zabawne i był to bardzo sympatycznie spędzony czas. Poznałyśmy przy okazji warsztatów Eylure wszystkie modele rzęs jakie oferuje firma włącznie z ich nowościami.





Bardzo pozytywnym punktem dla mnie był również wykład Natalii z bloga Jest Rudo, która przez 45 minut pomimo, że w szybkim tempie, to opowiadała wszystko tak składnie i płynnie, że miałam wrażenie, że wszystko trwało zaledwie z 15 minut. Można byłoby jej słuchać przez kolejne 2 godziny. Porady przedstawione przez Natalię były niby proste i oczywiste a jednak zawsze przydatne i do wykorzystania.



Cała konferencja przeleciała bardzo intensywnie i szybko. Organizacja bez zarzutu oprócz jednego znaczącego faktu... Niestety dla mnie nie sprawdził się pomysł odbywającego się Meet Beauty razem z targami kosmetycznymi. Po pierwsze wszędzie panował spory hałas, na warsztatach dobiegały odgłosy z sąsiedniej sali oraz samych targów co było dość męczące. Po drugie możliwość chodzenia po targach oprócz oczywistych plusów miała też swoje minusy. Fakt ten wpłynął na mniejszą integrację wszystkich uczestników, bo osoby zwyczajnie się rozpraszały w każdej możliwej chwili. Pod tym względem zdecydowanie lepiej wypadła zeszłoroczna edycja, która odbywała się na Stadionie Narodowym. Było tam kameralniej i spokojniej.

Ta edycja pozostanie jednak szczególnie w moich wspomnieniach z jednego powodu a mianowicie integracji towarzyskiej. W nocy z soboty na niedzielę spałyśmy z kilkoma dziewczynami w hotelu Atos. Urządziłyśmy sobie wspólnie wieczorny, pokojowy melanż (pozdro dla Monusi, Pudernicy, Sylwii, Mazgoo i Kamili), a że mi i mojej najważniejszej i najlepszej towarzyszce podczas całej konferencji (kochanej Alicji) było mało, to po nałożeniu wieczorowego, świeżego mejkapu ruszyłyśmy w warszawskie tango. Hasło "impreza" stawia mnie na nogi momentalnie bez względy na okoliczności i poziom zmęczenia. Tak też się stało. Ogólnie była tona śmiechu, siedziałyśmy wszystkie z "saute" twarzami (ja i Alicja jedynie chwilowo) i buzie nam się nie zamykały. Było świetnie.

Po nieprzespanej nocy - widzę swoje zmarszczeczki jakby co ;)

Podsumowując... Co było super? - sama konferencja, możliwość uczestnictwa, wyrwania się z domu, podróży, zdobycia nowej wiedzy i utrwalenia tej już posiadanej, spotkanie koleżanek po fachu. Czego żałuję? Otóż po raz kolejny nie poznałam się z kilkoma osobami, które tak dobrze kojarzę z blogów i Instagrama. Wciąż brakuje mi tej odwagi i impulsu do przełamania się. Żałuję też, że nie wszystkie dziewczyny rozpoznałam a potem kojarzyłam, że jednak one również były na konferencji. Minusikiem też było miejsce odbywania się imprezy. Ten hałas był trochę nieznośny.

Ogólnie jednak jak zawsze wróciłam do domu szczęśliwa, zmęczona ale tak bardzo pozytywnie, zmotywowana i z dodatkową chęcią do działania. Wisienką dla mnie na Meet Beauty torcie było otrzymanie nagrody w postaci wszystkich dedykowanych toreb za wykonane i opublikowane podczas imprezy zdjęcie na Instagramie. Lans w Policach będzie konkretny!

Wyróżnione zdjęcie.


Dziękuję organizatorom za kolejną możliwość uczestnictwa w konferencji Meet Beauty. Mam nadzieję - do zobaczenia za rok!

PS. Każda z dziewczyn wróciła do domu z toną darów losu oraz kilkoma dodatkowymi kilogramami zakupów z targów Beauty Days. O tym i o tym w jednym z kolejnych postów!