Kolorowe paznokcie nr 2. Iskrzący granat z H&M.

Kolorowe paznokcie nr 2. Iskrzący granat z H&M.

Chcę wam dzisiaj pokazać efekt, jaki daje niedawno zakupiony przeze mnie lakier w H&M "Active Blue". Lakier jest miniaturkowy i kosztował 4,99 zł. Osobiście nie przeszkadzają mi lakiery o małej pojemności ponieważ jest jakaś szansa, że go zużyję, zanim niebezpiecznie zgęstnieje i nada się tylko na śmietnik.

Lakier się dość dobrze nakładał, na paznokciach mam jedną, grubszą warstwę. Nie lubię a raczej nie mam cierpliwości i często czasu do malowania dwóch warstw, dlatego jest dla mnie dużym plusem, gdy po nałożeniu jednej warstwy lakieru paznokcie wyglądają OK a już jestem pod wielki wrażeniem, jak wyglądają świetnie - co się rzadko zdarza.

Kolor lakieru to głęboki, powiedziałabym chabrowy odcień granatu z milionem miniaturowych niebieskich drobinek - jest śliczny.

Na paznokciu serdecznego palca mam nałożony topper z Essence, który też po raz pierwszy testowałam i już wiem, ze końcowy efekt w takiej formie jak na zdjęciu mi nie odpowiada.

Lakier dość długo schnął. Mam go obecnie na paznokciach dobę i póki co - 0 odprysków. Pod lakierem jest jedna warstwa odżywki z Eveline.

Przechodzę do zdjęć - powiem wam szczerze, że moje dłonie wyjątkowo mi się nie podobają na zdjęciach. Nigdy na to, aż do teraz, nie zwracałam uwagi, skupcie się tylko na kolorze :)





 

Odszedł Wojciech Inglot.

Dopiero przed chwilką doczytałam na necie, że w sobotę 23 lutego zmarł Wojciech Inglot - założyciel i właściciel wszystkim nam znanej firmy INGLOT.

Jeszcze nie tak dawno czytałam artykuł, że Inglot ma szansę zawładnąć arabskim światem kobiet. Kobiety muzułmanki, wg zasad islamu, przed każdą modlitwą muszą zmywać lakier do paznokci, jako że ten blokuje dostęp wody do tej części ciała. "Oddychający" lakier O2M miał przepuszczać powietrze i tym samym wodę, co uwolniłoby muzułmańskie kobiety od tej czynności.

Jakoś ogarnął mnie smutek po odczytaniu tej wiadomości. Oglądając dziesiątki filmików na YT, czytając blogi nie tylko polek odczuwałam dumę przy każdym ich zachwycie nad marką Inglot.

Niestety w Polsce jest tendencja do posiadania małego odczucia dumy z bycia Polakiem a mamy wiele powodów aby tak się czuć. Oczywiście jest to moja opinia. Dla nas, dziewczyn lubujących świat piękna i kosmetyków, Inglot to marka "perła", z której chyba większość z nas jest dumna jak paw, że pochodzi właśnie z naszego kraju.

Mam nadzeję, że dzieło zbudowane przez pana Inglota będzie miało kontynuację w bliskiej i dalekiej przyszłości. Za firmą stoi sztab ludzi, którzy zapewne dalej będą pracować na markę a tym samym nazwisko pana Inglota.

Pamiętam jak dzisiaj gdy po ukończeniu mojego wymarzonego kursu wizażu, zakupiłam pierwszą paletkę Inglota w Warszawie. Cały czas jest to dla mnie sentymentalna kolekcja. Od tamtej pory powiększyła się ona wielokrotnie :) Uwielbiam przede wszystkim cienie Inglota.

A wy oprócz cieni macie swoje inne ulubione kosmetyki tej firmy?
Nowości zgromadzone od stycznia.

Nowości zgromadzone od stycznia.

To mój pierwszy post z nowościami, zawsze lubię przeglądać podobne posty u innych blogerek. Wydaje mi się, że trochę się tego zgromadziło.  Napiszcie mi czy używałyście produktów, które wam pokażę, jak wam się sprawdzają i czy je lubicie.

A więc - tadaaam:


 
Co my tu mamy.... Otóż:
 
 
2 opakowania sztucznych rzęs zamówionych na Ebay. Jak widać jest to produkt chiński i bardzo tani. Wykorzystam je do swoich makijażów.
 

 
Żel pod prysznic i rozświetlający balsam The Body Shop - zakupione w styczniu na wyprzedaży.
 
 
2 tusze Eveline zakupione w Biedronce przy okazji ich oferty specjalnej oraz Maybelline "The Falsies - Feather Look". Na ten tusz czaiłam się od jakiegoś czasu aż trafiłam na promocję w Rossmanie i dałam za niego ok 23zł.
 
 


 
4 nowe lakiery - nadchodzi dla mnie jeden wielki BAN na kupowanie lakierów.
 
 
Zaczynająca być coraz bardziej popularna baza peel off - baza najlepsza pod lakiery z brokatem.

 
W końcu i ja mogę wypróbować osławionego top coat Good To Go z Essie.
 
 
Serum w sprayu przeznaczone do włosów suchych i odwodnionych.

 
Żelowy podkład Bourjois Healthy Mix. Kupiony przy okazji akcji - 40% na wszystkie podkłady w Rossmanie - kosztował ok 35 zł.


 
Wypiekany cień Kobo "Apricot Glow" kupiony na promocji w Naturze - za 10 zł.


Peeling enzymatczny Lirene.

 
Złoty eyeliner Bell - ok 6 zł z Biedronki :)
 
 
I na koniec drobiazgi pięlęgnacyjne, które dostałam na Święta.
 
 
Wkrótce rozpoczynam u siebie pewien projekt oszczędnościowy, o którym zapewne napiszę. Myślę, że początek nachodzącego miesiąca i to miesiąca przynoszącego nam kalendarzową wiosnę, będzie ku temu najlepszą inspiracją i motywacją.
 
 
Pozdrawiam was wszystkie!
 
 
 
Inglot - baza pod cienie

Inglot - baza pod cienie

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie przyjaciółka, wiedząc, że zajmuję się wizażem więc jestem jej tyci autorytetem w tej dziedzinie, z zapytanem o bazę pod cienie z Inglota. O opinię.

Kasia musiała odpowiedzieć - niestety nie pomogę Ci, nigdy jej nie miałam i nie testowałam :( Fakt ten nie pozwolił mi być spokojną przez najbliższy czas (ciekawiło mnie jaka ta baza faktycznie jest) aż niepokój w naturalny sposób po kilku dniach rozpłynął się w przestrzeni.

Jak to fantastycznie się zdarzyło, że po opowiedzeniu o tym mojemu domyślnemu narzeczonemu, zanotował on sobie owy ubytek z arsenału moich kosmtyków i zakupił mi go na moje urodziny. Ta krótka geneza pokzuje, że nie wszystko kupuję sobie sama popychana często bezmyślną chęcią posiadania. Czego na marginesie i tak póki co nie chcę zmieniać i się z tego leczyć :)

Przechodzę do meritum.

Bazę kupujemy w plastikowym czarnym słoiczku o pojemności 5,5g. Jak na bazę pod cienie wg mnie pojemność jest bardzo stosowna. Ja posiadam kolor nr 01 - chyba są ciemniejsze odcienie - nie jestem pewna.





 
Baza ma konsystencję jakby musu, jest delikatna. U jednej z blogerek widziałam bardziej kremową konsystencję tej samej bazy, wydaje mi się że na to może mieć wpływ temperatura przechowywania.
 
Muszę w tym miejscu napisać, że moją najlepszą i niezawodną bazą od wielu lat jest Urban Decay Primer Potion i być może od niej powinnam zacząć recenzowanie bazy, z którymi miałam do czynienia, bo wszystkie porównuję właśnie do niej.
 
Wracając jednak do Inglota. Na początku używania łatwo przedobrzyć nakładaną ilość, więc lepiej uważać, poneważ baza nie jest na tyle kremowa, że wtapia się w powiekę a wyraźnie się na niej osadza. Co mnie zdziwiło przy jej stosowniu to to, że jest to produkt zdecydoanie kryjący. W zależności jaki efekt chcemy osignąć może być to plusem lub minusem.
 
Ja mam bardzo jasną karnację, jestem naturalną blondynką i efekt krycia jest dla mnie ciekawym rozwiązaniem, moje powieki są czasami lekko zaczerwienione, więc przy okazji wyrównuję ich koloryt. Mogłabym się jedynie przyczepić do odcienia, osobiście wolałabym, żeby był zdecydowanie jaśniejszy.
 
Kwestia nakładania cieni na bazę. Wykończenie samej bazy na powiece jest jak dla mnie całkowicie inne jak UDPP. Inglot ma jakby pudrowe wykończenie, nie tak "kleiste" jak w przypadku UDPP i cienie też inaczej do niej "przylegają". Porównałabym to do wykończenia jakie uzyskamy po nałożeniu odrobiny podkładu i jego przypudrowaniu. Nie oznacza to jednak, że jest to gorszy efekt, po prostu jest inny.
 
I teraz najważniejsze. Głównym założeniem baz pod cienie jest przedłużenie ich (cieni) żywotności na powiece. Szczęsciarami są dziewczyny, które nie mają tłustych powiek i eliminują nakładanie bazy na codzień. U mnie bez bazy makijaż wystarczyłby na 4 godziny do pierwszych wałeczków w załamaniach powieki. Wiele lat miałam u siebie nawyk rozcierania zrolowanych cieni w południe :)
 
Baza w rankingu baz, które miałam okazję testować uplasowała się na.... dość wysokiej pozycji :) Dla mnie dobra baza powinna sprawić, że makijaż utrzyma się od samego rana do przynajmniej godziny 18 - 20. Inglot daje sobie z tym odcinkiem czasu radę. Jednak muszę napisać, że bywały dni, że niestety makijaż psuł się wcześniej, co dla mnie z tego wynika, że baza nie jest niezawodna. Są to wyjątki - ale są. Jednak jeszcze raz napiszę, że w porównaniu do innych baz które testowałam (NYC, Kryoln, Too Faced, Virtual) wypadła całkiem w porządku.
 
Ja stosuję ją np w weekendy, kiedy makijaż robię późńiej a zmywam wcześniej niż w dni powszednie i zazwyczaj (poza wyjątkami) na ten czas się sprawdza.
 
Nie podam wam ceny, ponieważ bazę dostałam, ale wydaje mi się, że kosztuje coś ok 20 - 25 zł. Możecie mnie poprawić. Cena nie jest zła.
 
Moja ogólna ocena: 4+/6.
 
Pokaże wam jeszcze moje powieki i dłoni z i bez bazy. Zdjęcia są troszkę jasne i nie do końca widać wyraźnie efektu krycia a już na pewno mniej koloru, jaki nadaje moim powiekom ale coś tam widać. Pod spodem zdjęcia bazy w słoiczku.
 
 
Bez bazy.
 
 
Z bazą.
 
 
Bez bazy.


Baza nieroztarta.
 
 
Baza roztarta.
 
 
 
 
p.s. Kocham Cię

p.s. Kocham Cię

Kilka miesięcy temu postanowiłam powrócić do biblioteki. Ku mojemu miłemu zdziwieniu w filii, do której chodziłam za dzieciaka i jak byłam nastolatką pracuje cały czas jedna z tych samych pań, która nawet pytała się o mojego brata (on też tam chodził).

A wróciłam tam z przymusu. Zmusiłam samą siebie bo od kilku lat czytanie książek spadło u mnie do praktycznie zera. A nikt chyba nie zaprzeczy wielu korzyściom wynikającym z czytania.

Niestety przyznaję się, że internet zaćmił mnie aż za bardzo. Od tego roku małymi krokami wprowadzam pewną dyscyplinę a włączając po pracy komputer staram się mieć plan działania, jego się trzymać a po zrealizowaniu planu komputer wyłączyć.

Nie jest wcale już tak, że pochłaniam książki jedna za drugą. Bilans wychodzi mi taki: 1 książka średnio na 2 mce. Ale i tak jestem z tego zadowolona. Czy wy czytacie regularnie książki i gdy jakaś się kończy to od razu szukacie następnej pozycji? Jestem też ciekawa waszego bilansu :)

Dla osoby pracującej, nie mieszkającej z rodzicami, prowadzącej swoje gospodarstwo domowe czas wolny kurczy się niesłychanie. Ale jak będziemy dobrze nim dysponować to na wszystko znajdziemy czas, może nie codziennie - nie szkodzi.

Mnie niestety od książki odciągają magazyny i w głównej mierze internet. Ale będę dalej nad tym pracować. Chciałabym dojść do statystyki 1 książki na miesiąc. Sprawdzę to pod koniec roku.

Obecnie czytam:


Czytałyście może tą książkę?

Marzy mi się wolny weekend, bez obowiązków, tylko cisza, ciepła herbata, kocyk i książka...
Glossybox luty.

Glossybox luty.



W styczniu, po wielomiesięcznych rozmyślaniach zasubskrybowałam na 6 miesięcy glossyboxa. Zawsze maślanymi oczkami wpatrywałam się w monitor czytając posty bądź oglądając filmiki na YT na temat wspaniaych pudełek z kosmetycznymi gadżetami.

Skusiłam się w końcu i wcale mi to łatwo nie przyszło. Wiadomo - koszta. Jednak moje konto tylko raz mocno zabolało skubnięcie jego dobytku a mi szybko udało się puścić to w niepamięć. Teraz przede mną już tylko same przyjemności. Aż do końca czerwca....

W zeszłym miesiącu nie pisałam już nic w tym temacie, bo kiedy otrzymałam pudełko temat był już maksymalnie wykorzystany przez dziesiątki dziewczyn. Od tego wydania glossyboxa wtrącę i moją skromną opinię w gąszcz innych.

Postaram się skondensować myśli i przemienić na słowa pisane.

Za każdym chyba razem warianty pudełek się nieco różnią od siebie. Jedne osoby są bardziej, inne mniej zadowolone.

Ja w lutym otrzymałam:







Nie mogę uwierzyć, że to duo cieni kosztuje aż 80 zł. Przyznam szczerze, że nie kojarzę tej marki, ale na pewno pamiętem, że w ostatnich dniach gdzieś mi się rzuciła w oczy, nie pamiętam, czy przypadkiem w jakimś magazynie albo na necie. Nie wiem, czy jakość cieni powali mnie na twarz przy malowaniu, ale jedno wam powiem - kolory sprawdziłam i bardzo mi się podobają. Szczególnie ten jasny - ja jestem fanką migotek i w tym cieniu jest to coś :)


Idziemy dalej...



Lakier z brokatem. Jakże bym miała takim wzgardzić (patrz wyżej czego jestem fanką i maniaczką). Tym bardziej, że testuję teraz bazę pod lakiery z brokatem z Essence - peel off. Widziałam w innych wersjach pudełek czerwone lakiery Pierre Rene i niebieski Loreal. Nastawiłam się na czerwony, mam ich mało - ale wersji, którą dostałam nie widziałam u tych dziewczyn, których recenzje zdążyłam już niestety obejrzeć zanim paczka do mnie przyszła. Za miesiąc będe się tego wystrzegała, jeżeli przesyłka przyjdzie z opóźnieniem.



Tutaj mamy szampon i odżywkę firmy, której kompletnie nie znam. Przetestuję, zobaczę.



I na prawie koniec kosmetyk, którego jestem bardzo ciekawa. Nawilżające serum odprężające, hmm... No jestem ciekawa, wczytam się mocniej w informacje wydrukowane wewnątrz pudełka, przetestuję i podzielę się z wami opinią.

Ponieważ lutowe Glossybox jest wydaniem urodzinowym (Glossybox ma roczek) dostajemy w prezencie gadżety do dekoracji np. koreczków + papierowe foremki do babeczek.


Wszystko zamknięte w słodkim pudełku z maksymalnie dopracowanymi szczegółowymi dekoracjami.

Zapomniałam jeszcze o kuponie zniżkowym do sklepu z biżuterią, z którego na pewno nie skorzystam.



Z czego mogłabym powiedzieć, że cieszę się najmocniej? Chyba z kolorówki, czyli cieni i lakieru. Najbardziej jesten ciekawa serum z Tołpy a szampon z odżywką szczególnie nie wzbudzają we mie żadnych odczuć. Przydadzą się na wyjazdach. Pudełko jest ok ale to jeszcze chyba nie jest to wydanie, które by sprawiło, że byłabym bardzo, bardzo zadowolona.

A zatem prezentacja zrobiona. Fajnie jest dostawać co miesiąc pięknie opakowany prezent niespodziankę. Za kilka miesięcy zdecyduję, czy dalej będę subskrybować Glossyboxa.


A już naprawdę na koniec zdjęcia Badiego, który nie mógł zrozumieć, że nie mieści się w pudełku bo jest średnio z 3 razy od niego większy...